FRAGMENT RELACJI ZŁOŻONEJ "KARCIE" W 2000 ROKU

Paweł Sowiński i Małgorzata Strasz: Dlaczego Pan się ukrywał po 13 grudnia?

Józef Darski: Uważałem, że policja prędzej czy później po mnie przyjdzie. Spodziewałem się internowania, po drugie – uważałem, że moim obowiązkiem jest działanie. Mój brat Tadeusz, który drukował dla podziemnego Wydawnictwa Krąg, poszedł z drukarni do Andrzeja Rosnera (z Kręgu) po matryce "Obozu". Tam dowiedział się, że Rosnera już nie ma, gdyż został zabrany przez policję. Wrócił do domu, w niedzielę rano 13 grudnia powiedział mi, że jest stan wojenny. Wyskoczyłem z łóżka, ubrałem się i powiedziałem, że wrócę za kilka dni albo za dwa lata. Chapnąłem śniadanie, nie było czasu, bo zaraz przyszedł Staszek Kotowski i pojechaliśmy likwidować "interes". Poszliśmy do pani, która przepisywała matryce pierwszego numeru pisma, które właśnie założyła nasza grupa. Strasznie się przestraszyła, wzięliśmy od niej maszynę do pisania i pojechaliśmy na Hutę Warszawa. Taka była instrukcja "Solidarności": mieliśmy przyłączyć się do głównych zakładów pracy i tam strajkować. Andrzej Święcicki z Huty, z którym współpracowaliśmy od kilku miesięcy, wprowadził nas na Hutę, zebrali się robotnicy, tylko władz "Solidarności" nie było, gdyż przerażone wydarzeniami gdzieś się ukryły. Zaczęła się deliberacja, co robić. Proponowałem, żeby zgodnie z instrukcją przystąpić do przygotowania do obrony czynnej zakładu. Pewien robotnik proponował, żebyśmy zaczęli napadać na żołnierzy, powiedziałem – no nie, jednak jest nas za mało, to na początek zbyt radykalne, możemy ich rozbroić, ale jak reszta za nami nie pójdzie... Na Hutę można się było dostać, ale przed Hutą stali żołnierze. Jak byśmy chcieli, mogliśmy ich rozbroić, tylko potrzeba było więcej niż jednego chętnego. Powiedziałem, że trzeba przygotować się do obrony czynnej. Ktoś doniósł Lipińskiemu (taki blondynek, był na Hucie we władzach związkowych), ten przyleciał, zaczął krzyczeć, że jestem prowokatorem i chciał się na mnie rzucić. Jakiś kapeenowiec mnie wybronił. Święcicki wyprowadził mnie z Huty, zostawiliśmy im tylko maszynę do pisania, żeby mieli na czym robić ulotki.

Pojechałem na Uniwersytet. Tam już zebrali się moi studenci. Co robić? Trzeba przygotować informacje, kto strajkuje. Rozesłałem ich do zakładów pracy, żeby to sprawdzili. Po południu przyjechali z informacjami. Sporządziłem ulotkę, napisałem, jaka jest sytuacja, w nocy matrycę zabrał mój brat, zawiózł do drukarni poza Warszawą i wydrukował. W poniedziałek rano wrócił, wojsko stało pod Pałacem Staszica. Wszedł do kościoła św. Krzyża i rozrzucił ulotki.

 Noc z niedzieli na poniedziałek spędziłem na Wydziale Prawa UW, razem z Wojtkiem Maziarskim. W poniedziałek rano Uniwersytet był otoczony przez wojsko i nikogo nie wpuszczano, ale nie sprawdzano, kto wychodzi. Wyszedłem, bo już nic nie można było tam zdziałać – wojsko nie dopuszczało ludzi, poza tym ludzie z komitetu uczelnianego "Solidarności" sprzeciwił się ukryciu powielacza "Solidarności", ponieważ wcześniej jego wypożyczenie od uczelnianej drukarni podpisały sekretarki "Solidarności" i bały się odpowiedzialności, jeślibyśmy ten nieszczęsny powielacz ukryli, co proponowałem. Ogólnie uderzało tchórzostwo i bierność działaczy oraz odwaga szeregowych członków Związku. Wtedy udałem się na dziennikarkę, naprzeciwko głównego kompleksu uniwersyteckiego, gdzie pracowała moja mama. Trzeba było zlikwidować magazyn bibuły, jaki miałem u mamy, w bibliotece. Mama powiedziała, że w poniedziałek była policja i zostawiła mi wezwanie.

Prof. Ewa Wiprzycka-Bravo jeszcze w niedzielę dała mi adres swojej krewnej na Żoliborzu, na wszelki wypadek. Na Krakowskim Przedmieściu zebrał się wiec, ludzie krzyczeli "Gestapo!", a ja wyszedłem tyłem, przez tydzień mieszkałem na Żoliborzu u tej starszej pani, potem przez kilka dni u prof. Andrzeja Poppego, następnie u profesor Izy Bieżuńskiej-Małowist. Mniej więcej dwóch tygodni potrzebowałem na odbudowanie kontaktów z moimi współpracownikami. Po Nowym Roku już we własnym zakresie starałem się o mieszkania, a moja grupa zaczęła wydawać miesięcznik polityczny "Niepodległość".

Pan wówczas należał do redakcji Wydawnictwa Krąg?

To było tak. Od 1977 roku współpracowałem wraz z kilku kolegami z Krzyśkiem Łazarskim w technice "Głosu". Dopiero w końcu 1979 roku zacząłem pisać kronikę wschodnią w "Głosie" (pisałem pod pseudonimem). Potem zostałem przyjęty do środowiska "Głosu", musiało to być na przełomie 1979 i 1980 roku. Byłem też w Wydawnictwie Głos. Potem powstał Krąg, prowadziłem tam redakcję wschodnią. Latem 1981 roku wpadłem na pomysł wydawania "Obozu".

"Obóz" powstał latem 1981?

Ponieważ w Kręgu miałem się zajmować państwami komunistycznymi, chciałem wydać serię broszur dotyczących powstań robotniczych w krajach bloku. W tym samym czasie wpadłem na pomysł, że trzeba założyć pismo "Obóz". Zacząłem się zastanawiać, kogo ściągnąć do redakcji. Na sekretarza redakcji zwerbowałem Jana Malickiego, mojego byłego studenta. Następnie potrzebowałem turkologa, więc poszedłem do Andrzeja Ługowskiego z Orientalistyki UW. On powiedział, że jest jeden turkolog, powinien się zgodzić – Andrzej Ananicz. Rzeczywiście, zgodził się. Następnie wciągnąłem Kazimierza Stembrowicza (to był chyba pomysł Janka), znałem go tylko z widzenia, był na historii o rok wyżej niż ja, ponadto Janek skontaktowal mnie z Wojtkiem Maziarskim. Potrzebowałem też ukrainisty... Nie pamiętam, jak ta dziewczyna z ukrainistyki się nazywała, była działaczką "Solidarności" na Uniwersytecie; wycofała się na początku stanu wojennego, bo mąż jej zakazał dzialalności. Potem jeszcze pojawiały się różne osoby, ale na ogół uciekały z przerażeniem. Potem Jan Malicki ściągał wielu współpracowników.

Pierwotnie mieliśmy publikować przedruki – dokumenty i opracowania, ukazujące się w samizdacie w innych krajach. Chcieliśmy to przekładać na język polski i systematycznie informować polskiego czytelnika o tym, co dzieje się gdzie indziej – dawać kronikę, sylwetki ludzi, a przede wszystkim pokazywać to, co jest publikowane w samizdacie. Potem, pod wpływem Janka Malickiego, zaczęliśmy publikować także "normalne" artykuły.

Był jakiś formalny podział funkcji w redakcji?

Nie. Niby Jan był sekretarzem redakcji, ale formalnego podziału nie było. Kierowałem tym, ponieważ to moi ludzie drukowali i kolportowali "Obóz".

Doszedłem do wniosku, że każdy musi się zająć jakimś regionem, wyznaczyłem, kto ilu języków ma się nauczyć. Oczywiście nikt się żadnego nie nauczył. Już później, na emigracji, postanowiłem nauczyć się wszystkich, gdy zacząłem redagować w paryskim "Kontakcie" dział "Z obozu". Prowadziłem "Obóz" do piątego numeru włącznie.

Powstał "Obóz", trzeba było go wydać. Załatwiłem to z którymś z drukarzy Kręgu i on wydrukował pierwszy numer "Obozu". Ale nikt z władz Kręgu tego nie czytał; Rosner wiedział, że coś takiego ma powstać, ale nie czytał.

Pierwszy numer został wydrukowany. Dorwał to Rosner, gdy "Obóz" był już w składzie, przeczytał, powiedział, że to strasznie niebezpieczne – i wstrzymał skład. Odbyła się rozmowa: Rosner, Wojciech Fałkowski i ja. Pamiętam, szliśmy z Uniwersytetu Królewską i Elektoralną na zebranie Kręgu u tak zwanej Moni Za Żelazną Bramą i oni mnie przez cały czas przekonywali, że Krąg nie może wziąć takiej odpowiedzialności i ja powinienem dać swoje nazwisko na okładkę. Odpowiedziałem, że chyba zwariowali.

Dlaczego nie chcieli wziąć odpowiedzialności?

Rosner tłumaczył, że wydawanie Poboga-Malinowskiego to jest co innego, bo na to policja pozwala, a wydawanie czegoś takiego to co innego, za ostro..

Przekonywali mnie, że powinienem dać swoje namiary. Zdecydowanie odmówiłem. Sytuacja była niejasna, stanęło na tym, że oni pomogą mi w wydaniu, ale nie będzie nadruku, że to wydaje Krąg, żeby nie mieć kłopotów z policją.

Potem zresztą miałem inne tego typu kłopoty – w stanie wojennym np. siciarz mówi: mogę drukować okładki do "Faktów" (pisma "Solidarności", w którym byłem), ale nie będę drukował okładek do "Obozu", bo dostanę ileś tam lat, jak mnie złapią... Maszynistka, polecona przez kogoś z Kręgu, zniszczyła matryce pierwszego numery "Niepodległości", ponieważ uznała, że takich szkodliwych rzeczy o konieczności obalenia komunizmu przepisywać nie będzie i do ich wydania nie może dopuścić.

Skorzystałem z faktu, że dojście do punktu składania (na Lazurowej), w którym Rosner zablokował pierwszy numer "Obozu", miał Adam Karwowski i załatwiłem sprawę. Adam włamał się tam, złożyli to, ja wysłałem swoich ludzi, żeby wzięli część nakładu, która mi się należała i wszystko poszło do kolportażu, bez zgody władz Kręgu. Choć też bez tego nadruku. Stanęło na tym, że Krąg będzie drukował, na swoim sprzęcie, ale "Obóz" będzie inicjatywą niezależną. Skorzystałem z tego, że Bogdan Zalega i Adam Karwowski (drukarze Kręgu) mnie popierali, potem wydrukowali drugi numer, a trzeci wydrukował już mój brat – więc w zasadzie Krąg to drukował, tyle że "moimi" siłami.
Trzeci numer "Obozu" drukowany był w momencie ogłoszenia stanu wojennego, odzyskałem resztę matryc (przyniósł je Bogdan Zalega), Zalega dodrukował dalszą część. Czwarty i piąty numer drukowaliśmy już w drukarni "Niepodległości".

Jak Krąg przeszedł do działalności podziemnej w stanie wojennym, wszedłem w porozumienie z Zalegą i Karwowskim i zdobyłem jeden powielacz dla mojej grupy. Dysponowała nim "Niepodległość".

Oni panu wynieśli ten powielacz?

Po prostu Bogdan Zalega mi go przekazał, a Adam się nie sprzeciwił. Wynikało to z sytuacji w "Kręgu".

Ale nikt Pana z redakcji Kręgu nie wyrzucał?

Nie. Po ogłoszeniu stanu wojennego, w styczniu 1982 roku odbyło się zebranie (przy placu Narutowicza) i tam doszło do podziału Kręgu na dwie frakcje. Część uważała, że trzeba kontynuować działalność – m.in. Karwowski, Zalega i ja, a Fałkowski uważał, że trzeba działalność zawiesić, ponieważ ubecja wszystko o nas wie, jesteśmy rozpracowani i trzeba poczekać, by sprawdzić, co jest ubecji znane i kto dla niej pracuje. W ramach podziału Bogdan Zalega, który miał dwa powielacze, jeden z nich nam przekazał. I wtedy powstała technika "Niepodległości". Myśmy się odsunęli, Krąg dalej drukował siłami Karwowskiego (z którym zresztą współpracowaliśmy).

Prawie od początku moja grupa, którą zacząłem tworzyć w 1976 roku współpracując z KORem (pierwszy apel KOR dostałem od swego Taty, który miał kontakt z prof. Barbarą Torańską, z którą razem pracował w archiwum), kolportowała wydawnictwa "Głosu". Był taki zwyczaj, że jak się kolportowało większą liczbę egzemplarzy, dostawało się rabat 10 procent. Myśmy nie brali tych pieniędzy dla siebie, ale mieliśmy kasę, poza tym płaciliśmy jeszcze składki, i gromadziliśmy pieniądze na drukarnię. Zawsze chciałem mieć własną podziemną drukarnię. Robiliśmy również fotokopie książek "Kultury", które służyły nam do agitacji. Od 1978 roku kilku bardziej zaangażowanych członków grupy (oprócz mnie, Staszek Kotowski, Witek Gadomski, Wiesław Sendek, Jacek Krauss, czasami Tadeusz Pawlicki i Robert Sendek) spotykaliśmy się na zebraniach dyskusyjnych w domu Doroty i Marka Safjanów, gdzie dyskutowaliśmy nad programem politycznym i ostatecznie opowiedzieliśmy się za liberalną gospodarką rynkową. Od początku było dla nas jasne, że głównym celem musi być obalenie komunizmu i niepodległości, ale ważne też było dla nas, co potem. W okresie jawnej "Solidarności" nawiązaliśmy kontakty z wieloma zakładami pracy i tam prowadziliśmy kolportaż i stamtąd ściągaliśmy do siebie ludzi, których formuła związkowa i cywilizowanie komunistów nie zadowalało. W listopadzie 1981 roku postanowiliśmy wydawać pismo polityczne i antykomunistyczne, ale właśnie druk pierwszego numeru przerwał stan wojenny i już go nie ukończyliśmy, ale założyliśmy "Niepodległość".

W 1982 roku usamodzielniliśmy się więc pod względem sprzętowym, kasę już od dawna mieliśmy własną, sporo pieniędzy uzbieraliśmy, więc można było kupować papier. Ze dwa tygodnie po wprowadzeniu stanu wojennego zebraliśmy się już we własnym gronie, rozdzieliliśmy funkcje. Staszek Kotowski (dziś w Kanadzie) został szefem techniki, ja z Dorotą i Markiem Safjanami, Witkiem Gadomskim i Jackiem Kraussem miałem zorganizować redakcję, reszta poszła do kolportażu i techniki. Szefem kolportażu został Tomek Kołodziejski (dziś w Londynie) z Instytutu Podstawowych Problemów Techniki. Jesienią 1982 roku w redakcji nastąpiły zmiany; Safjanowie i Jacek Kraus wycofali się z powodów rodzinnych i wtedy na ich miejsce weszli nowi ludzie, których znaleźliśmy przez kolportaż, przede wszystkim Staszek Rojek, a w 1983 roku Adam Chajewski i Norman Pieniążek (dziś w Atlancie). Były przejściowo jeszcze dwie osoby, ale ich nazwisk nigdy nie poznałem. "Karol" potem odszedł, gdyż był za bardzo dla nas lewicowy i założył pismo "Wyzwolenie". Po odejściu Safjanów i Jacka w redakcji w ogóle tylko ja znałem jedno nazwisko - Witka Gadomskiego, a pozostali w ogóle się nie znali. Konspiracja zobowiązywała, to nie była "Solidarność", gdzie wszyscy wiedzieli wszystko i biegali ze zdjęciami Bujaka po mieście by się chwalić dziewczynom, jacy są ważni.

"Niepodległość" to była partia?

"Niepodległość" to najpierw było pismo i grupa. Zorganizowana grupa, której władzą był Komitet Wykonawczy – Staszek Kotowski, Tomasz Kołodziejski i ja, a od 1983 roku także Maria Słowikowska. Osobno była redakcja, osobno technika, osobno kolportaż. Do 1984 roku nie mieliśmy żadnych wpadek, co bardzo martwiło i zastanawiało mazowiecką "Solidarność". Partia została powołana jesienią 1984 roku, po moim wyjeździe do Paryża, kiedy aresztowano Staszka Kotowskiego – chodziło o to, żeby zamanifestować, że nawet po aresztowaniu szefa techniki jesteśmy w stanie nadal działać.

Czyli wydawać pismo?

No tak, ale były też inne działania. Grupa krakowska – umieścili na dachu wyrzutnik ulotek, tylko niestety przed samymi uroczystościami pierwszomajowymi 1985 lub 1986 roku poszli to sprawdzać i oczywiście ich zgarnęli. Poza tym to nie sztuka wydawać pismo, ważne co ono proponowało: cywilizowanie komunistów i gospodarkę samorządową czy wolny rynek i wolne wybory, zamulanie mózgu czytelnikom czy ich polityczne uświadamianie.

Jakie były cele "Niepodległości"?

Dość proste: chodziło o przygotowanie społeczeństwa do przejęcia władzy w momencie upadku komunizmu. By nie pozwolić w momencie kryzysu komunistom na zachowanie choćby części władzy.

Pan pisał na łamach "Niepodległości", że komunizm w krótkim czasie upadnie.

Tak. Zawsze tak uważałem. Z tej racji byłem uważany w środowisku mazowieckiej "Solidarności" za prowokatora, ubeka i wariata itd. Jeszcze dziś Pan Glapiński, który nie potrafi wymienić żadnego członka "Niepodległości" i z którym w podziemiu nigdy się nie zetknęliśmy, powtarza znajomym w zaufaniu, że byliśmy grupą ubeków. Mam nadzieję, że kiedyś powie to publicznie i będziemy mu mogli wytoczyć proces.

Na czym to przygotowanie się do objęcia władzy miało polegać?

Chodziło przede wszystkim o przygotowanie ludzi od strony politycznej. Jeżeli dojdzie do następnego kryzysu – manifestacji, strajków itd. – żeby nie wysuwali haseł porozumienia się z komunistami czy reformowania systemu, ale żeby wysunęli hasło wolnych wyborów, w których – jak uważaliśmy – komuniści przegrają. Żeby to było celem następnego etapu walki: nie porozumienie, ale wolne wybory i prywatna własność środków produkcji.

Jak mieliście tych ludzi przygotować?

Wydając bibułę (akcja uświadamiająca) i tworząc struktury polityczne. Uważaliśmy, że powinny powstać również inne partie i razem przygotować alternatywne władze, zdolne pokierować krajem – jak w sierpniu 1980 Gdańskiem kierował Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, gdy PZPR nie działała, bo nikt jej nie słuchał. Partie polityczne miałyby stworzyć strukturę, która w momencie ogólnego kryzysu, masowych manifestacji, strajków byłaby w stanie stworzyć stan dwuwładzy, a następnie przejąć pełnie władzę, bo ludzie jej by słuchali jako prawdziwej reprezentacji narodu.

Jakie środowiska widział Pan jako zdolne do utworzenia partii?

Uważałem, że my będziemy oddziaływali na ludzi, którzy są w "Solidarność", a oni będą tworzyli partie według podziałów ideologicznych, które już istnieją, ale są chowane pod ogólnym parasolem Związku. Uważaliśmy, że "Solidarność" odegrała już swoją rolę, następny etap to etap polityczny. Podział według kryteriów ideowych nie jest osłabieniem, gdyż pozostają wspólne cele, jak niepodległość, demokracja, gospodarka rynkowa. Podział ideowy umożliwi powstanie struktur politycznych, które są niezbędne, gdy się chce tworzyć własne, niepodległe państwo. "Solidarność" nie będzie w stanie stworzyć państwa. Poza tym powrót "Solidarności" zakończy się i tak jej podziałem, nie ma więc sensu ukrywanie pod jej formą organizacji politycznych, gdyż musi się to zakończyć walka między nimi o kontrolę nad Związkiem, a więc jego rozpadem.

Kto (nazwiska) miałby zakładać partie? Leszek Moczulski, Lech Wałęsa...

To było dla nas obojętne. Osoby, które ujawnią się jako ludzie polityczni. Myśmy przekonywali, żeby przestali liczyć na to, że do końca świata będzie "Solidarność", do końca świata głównym celem będzie porozumienie z komunistami. Teraz powinien być inny cel – i trzeba się zastanowić. Jednym zapewne będzie odpowiadała ideologia lewicowa, innym prawicowa. Dlatego tłumaczyliśmy, czym to się różni, gdzie są linie podziałów, jakie kryteria. Nam odpowiadała partia liberalna w sensie ekonomicznym, konserwatywna w sensie politycznym, dystansująca się zarówno od endecji, jak i od socjalistów. Uważaliśmy, że komuś innemu może odpowiadać coś innego i namawialiśmy innych, by się opowiedzieli za konkretną orientacją polityczną.

"Obóz" szedł swoją drogą, był wydawany obok "Niepodległości"?

Tak, ale przez nas – przez "Niepodległość". To były osobne inicjatywy. Jedynym łącznikiem między "Obozem" a organizacją "Niepodległość" byłem ja. Poza tym Janek Malicki kolportował "Niepodległość" i jeden z jego ludzi, pseudonim "Pająk". Często go teraz widuje w TV w wartach honorowych na wszystkich uroczystościach rocznicowych WiNu. W 1983 roku spotykaliśmy się w trójkę: Janek Malicki, Norman Pieniążek i ja i przygotowywaliśmy kontakty z Zachodem.

Kiedy wyjeżdżałem do Francji, chciałem zapewnić dalsze wydawanie "Obozu". Wymyśliłem więc, że powinien ukazać się nadruk, że "Obóz" wychodzi nakładem "Niepodległości". Tak też było dotąd, tyle że nie było o tym wiadomo. Wtedy w redakcji "Obozu" wybuchł bunt, bo obawiali się, że będą jednoznacznie identyfikowani z organizacją "Niepodległość" i współpracownicy z opozycyjnego establishmentu odmówią współpracy. Oderwali się, miał ich wydawać Czesław Bielecki, szef Wydawnictwa CDN, coś tam wydał, a potem poszli swoją drogą; mnie to już nie dotyczyło.

Do redakcji weszły jakieś nowe osoby?

Tak. Został Janek, został Wojtek Maziarski, Kazik Stembrowicz. Doszły nowe osoby, których ja nie znam. Teraz wiem, że Bogdański coś robił, Paweł Chachulski (informatyk), z którym później pracowałem w PAI, robił "Biuletyn Informacyjny Obozu".
"Niepodległość" dalej działała. Po moim wyjeździe do Francji i aresztowaniu Staszka Kotowskiego przekształciła się w Liberalno-Demokratyczną Partię "Niepodległość". Wyjechałem z konkretnym zadaniem: miałem zdobyć fundusze i sprzęt, przełamać barierę informacyjną w RWE nałożoną na naszą organizację. Staszek wpadł wtedy, gdy sprzęt załatwiony przez Leszka Truchlewskiego (były drukarz "Kręgu") i mnie drogą morską przybył z Francji do Polski, został odebrany na Wybrzeżu. Staszek go transportował – jechał samochodem jako pierwszy, a nasz kierowca w Nysce, z offsetem, jako drugi. Namierzyli ich, zatrzymali kierowcę nyski ze sprzętem, ten pękł, zaprowadził ich do Staszka.

Rozmawiali Paweł Sowiński i Małgorzata Strasz

Jerzy Targalski, ur. w 1952 roku. Historyk i orientalista. Od 1977 roku związany z "Głosem" (najpierw technika, później redakcją), w stanie wojennym redaktor drugoobiegowego "Obozu" i "Niepodległości". W latach 1984-1997 na emigracji we Francji. Po w latach 1998-2000 dyrektor i redaktor naczelny PAI-Pressu, w 2000 roku dyrektor PAI-Internet, w kwietniu 2001 roku zwolniony dyscyplinarnie m.in. za współpracę polsko-ukraińską i brak miłości do Putina. W latach 1998-2001 współpracował z "Gazetą Polską". Mieszka w Warszawie i wykłada na Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1984 roku posługuje się w publicystyce pseudonimem Józef Darski.